Month: September 2019
Muzyka filmowa w sali ze świetną akustyką? Nie mogło mnie tam zabraknąć. Koncert podzielony był na dwie części. Każda część była podzielona na 3 sety po 3 utwory. OBie części zaczynały się od strojenia orkiestry i krótszego utworu bez zapowiedzi. Następnie jakaś pani przedstawiała każdy utwór z setu, a potem ulatniała się ze sceny. Wydarzenie zaczęło się o godzinie 19, a skończyło o godzinie 21:40. Załoga:
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Pomorskiej
Krzysztof Dobosiewicz dyrygent
Joanna Zawartko sopran
Edyta Krzemień śpiew
Jacek Kabziński – VJ.
Po raz pierwszy siedziałem w pierwszym rzędzie i wrażenia były niesamowite. Czułem się, jak dziecko w sklepie z zabawkami, to głowa w lewo, to głowa w prawo, bo usłyszałem kolejny instrument. Siedziałem obok wiolonczel i słyszałem, jak muzyk wciąga powietrze grając oraz uderzenia palców o struny. Wreszcie mogłem poznać rozmieszczenie instrumentów na scenie i sobie to jakoś zilustrować. w paru utworach pojawiła się kombinacja żywych instrumentów miksowanych na żywo w efekt dolby suround i iine tego typu bajery, których dyrygent jest fanem, bo jest on również kompozytorem. Było to dość ciekawe, ale ciesze się, że pojawiło się to tylko na paru utworach. Dodam jeszcze, że cieszyłem się, jak dziecko, kiedy nagle obok mnie ktoś zaczął stroić kontrabas, a potem inni muzycy rozgrzewali się, np. tuba, czy skrzypce. Mimo tego, że znałem więcej utworów z drugiej części koncertu, to ta pierwsza zrobiła na mnie większe wrażenie. Myślę, że to dzięki Edycie Krzemień, która rozbroiła mnie swoim śpiewem. W pierwszej połowie pojawiły się:
Uwertura z opery Wesele Figara, Aria Lascia ch’io pianga z opery Rinaldo, Intermezzo z opery Rycerskość wieśniacza (wykorzystane w filmie Ojciec chrzestny, Aria O mio babbino caro z opery Gianni Schicchi , In paradisum z Requiem op. 48, Wokaliza z filmu Dziewiąte wrota , i na zakończenie przepiękna Pieśń Heleny z filmu Ogniem i mieczem, przy której miałem łzy w oczach, a niech Cię Edyto Krzemień. Zapomniałem wspomnieć na początku, że oprócz muzyki, podczas występu wyświetlane były sceny z filmów. Drugą połówkę otworzył Szostakowicz i jego Walc nr 2. Następnie Ave Maria Michała Lorenca. Pierwszy set zamknęły fragmenty Uaxuctum. Drugi set zaczął się od Duetu Flower z opery Lakmé, podczas której część publiczności zaczęła klaskać w połowie utworu. Była to troszkę niezręczna chwila podczas dłuższej pauzy. Potem pojawiły się utwory Hansa Zimmera z filmu Gladiator. Najpierw Now we are free miksowane na żywo oraz suita. Ostatni już set otworzył nasz Fryderyk Chopin i jego Preludium Des-dur op. 28 nr 15. Kolejny utwór był bardzo nużący, Lux aeterna z filmu 2001: Odyseja kosmiczna. Tutaj dyrygent okazał się być takim dowcipnisiem i jeszcze przed brawami odwrócił się i powiedział takie: "Już", a po brawach dodał" Sorry, teraz będzie coś ekstra" i faktycznie było. Ostatni utwór to Duel of the Fates z filmu Gwiezdne Woiny: Mroczne Widmo. Ten utwór też był w części miksowany, bo na scenie nie było chóru i na samym początku, chyba altówki grały za szybko i zwolniły, ale pomijając tę wpadkę na początku był ogień. To uczucie, kiedy cała orkiestra gra forte, sekcja instrumentów dętych blaszanych daje w palnik i perkusista wali po kotłach…Niestety po kilkudziesięciu sekundach utworu zaczął dzwonić mi telefon i przez to przerwało się nagrywanie dźwięku. Dzięki Mamo za nie nagranie najlepszego. Koncert był świetny i dyrygent na zakończenie wspomniał, że w czerwcu będzie powtórka. Cóż, ja na pewno się na nią wybiorę. Jest ktoś zainteresowany nagraniami strojenia orkiestry lub rozgrzewania się muzyków?
Od kiedy zacząłem jeździć sam do miasta i poruszać się trochę po mieście minęło kilka miesięcy. W filharmonii szykował się fajny koncert, ale wszyscy byli albo w pracy, albo bez kasy, lub ewentualnie niezbyt zainteresowani, więc stwierdziłem, że nie będę tracić okazji i wybiorę się sam. Dzisiaj nadszedł ten dzień, więc wystroiłem się i ruszyłem na przystanek pks. Kiedy znalazłem się już w centrum Bydgoszczy okazało się, że jest ulewa, tak żeby nie było za łatwo. Szybkim krokiem na tramwaj, chwila czekania i jedziemy 5 przystanków. W tym momencie byłem już cały mokry, ale trudno. Trasę z przystanku tramwajowego do filharmonii przeszedłem raz z koleżanką, więc nie było najgorzej. Troszkę niepewnym krokiem, spacerkiem udało mi się dotrzeć do budynku przy fontannach i wszedłem do środka. Słyszałem kilka rozmów tu i tam, więc powiedziałem dzień dobry do najbliższych osób i po chwili podeszła jakaś pani i spytała się, czy na koncert. Powiedziała, że muszę trochę poczekać, bo mają odprawe i potem otwierają kasy, więc podprowadziła mnie do krzesełka i tam poczekałem kilka minut. Podeszła do mnie jakaś dziewczyna o ładnym głosie i spytała się, czy ma mnie podprowadzić. Odpowiedziałem, że tak, proszę, ale najpierw chciałbym do szatni, żeby zostawić kurtkę. Po wizycie w szatni owa dziewczyna zostawiła mnie przy wejściu do sali koncertowej ze swoją koleżanką i zostałem poprowadzony do kolejnego krzesełka, bo salę otwierali dopiero za kilkanaście minut. Ciekawe, że ta druga dziewczyna też miała bardzo ładny głos. Trzeba będzie częściej się wybierać na koncert, skoro taka fajna obsługa tam jest. Kiedy przyszedł czas na wejście podeszła do mnie wcześniej wymieniona pracownica i podprowadziła mnie na miejsce. Zaproponowała, że może przyjść po mnie w czasie przerwy, jakbym chciał wyjść gdzieś. Po koncercie rozłożyłem laskę i podszedłem do rozmawiającej pary pytajac się, czy mogliby poprosić kogos z obsługi, żeby pomógł mi wyjść. Okazało się, że kobieta była pracownicą i zaprowadziła mnie do szatni, a potem do wyjścia. Bardzo się uradowałem, dowiadując się, że na dworzu leje jeszcze bardziej. Była godzina 21:50, a o 22:15 miałem pks. Zaciskając zęby ruszyłem minimalnie znaną mi trasą. Po drodze zrównali się ze mną ludzie i wymieniliśmy parę komentarzy, ale każdy spieszył się do jakiegoś suchego miejsca. Jakoś dotarłem szybko na przystanek tramwajowy. Szacun dla kierowcy autobusu, który czekał na przejściu, aż je znajdę i przejdę przez nie, a zajęło mi to chwilkę. W tramwaju byłem już zdenerwowany, bo miałem bardzo mało czasu. Ruszyłem o 22:02 i po 4 przystankach wysiadłem. Szczęście mi sprzyjało, bo miałem zielone światło, więc szybkim krokiem przez ulicę, potem drugą bez sygnalizacji i szybko na dworzec pks. Ku***a, jakie tam były kałuże. Buty miałem przemoczone, włosy i w ogóle wszystko, ale ostatecznie zdążyłem na styk, bo autobus już stał na peronie, kiedy na niego dotarłem. Po takim teście bojowym na samodzielne poruszanie się chyba jestem gotowy na wszystko. Kto dotrwał do końca dowie się, że niedługo będzie recenzja koncertu i pewnie jakieś nagrania.